Eklezjologia dla zaangażowanych (18.05.2006)

Dialog o Kościele narodził się nad cheseburgerami i czymś, co w zamierzeniu, udawało sałatkę.
(„Nasze bułeczki pochodzą z najsłoneczniejszych kłosów zboża, nasza sałata należy do najzieleńszych na kuli ziemskiej”. Ech, zaprawdę głodny byłem…)
Zawsze w końcu dochodzi się do pytań fundamentalnych i najbardziej fascynujących zarazem.
Dlatego właśnie Kościół.

Bo z jednej strony mamy Polskę.
Klasyczny przykład roztrwonienia kapitału społecznego.
Zadufanie, że zawsze będzie tłumnie i uroczyście.
Budowanie z cegły, zamiast budowania z ducha.
Zgoda na narodowy faryzeizm. Na bez-duszność.

(Kierkegaard krytykujący zakłamanie religijne chrześcijan,
jak się okazuje, nie pisał wcale o dziewiętnastowiecznych Duńczykach,
tylko o Polakach z czasów „Tańca z gwiazdami” i „M jak miłość”.)

(Strasznie bolesne jest to, co się dzieje.
Budowy betonowych kolosów w szczerym polu.
Ludzie węszący wszędzie spisek.
Modlitwa, która nie jest rozmową, tylko recytacją wierszy)

Nie dojrzeliśmy do wolności.
Rok temu w kwietniu rodził się Kościół żywy.
Udało się go stłumić odlewami popiersi z brązu i nazywaniem skwerów.
Szkoda.

Jest też wiatr – jedyny orant w gotyckich katedrach
tak zwanego Zachodu.
Wyzwolona niewola tych, co mają za nic umarłego Pana B.
Moralny laissez-faire dla każdego.
Karnawał wydrążonych ludzi.

(Nawet organizacja, której zasługi cenię,
chce uznać, że prawo do aborcji paradoksalnie
powinno być chronione na równi z prawem do życia.
Bo wolność już nie potrafi rozdzielić,
co to życie a co śmierć.)

(A może to wszystko ma sens.
Może musi obumrzeć ta widzialna postać.

Bo jej przeznaczeniem i tak jest
Zmartwychwstanie.)

Dodaj komentarz