(Siedzimy na przystanku: on i ja. 111 się spóźnia.
On popijając raz po raz alkoholizowany napój z plastikowej butelki kontynuuje monolog.
Niby do mnie, niby do całego świata.
Ja, nie spoglądając na mówcę, wstukuje jego słowa do mojej komórki)
„W siedemdziesiątym dziewiątym skończyłem politechnikę. Od czternastu lat w Tamtu mieszkam. Dziadem teraz jestem. Z Olsztyna jestem. Od czternastu lat w Tamtu mieszkam.
Ty jesteś młodsze pokolenie to trudno cię rozgryźć. Też nie jestem stary. Mam pięćdziesiąt lat. Też miałem dwadzieścia, nie czuję się teraz starym zgredem.
Jadę teraz na Starówkę. Bo ją kocham. Ja to miasto znam lepiej niż dziewięćdziesiąt osiem procent mieszkańców.
Bo tu dwieście tysięcy w powstaniu zginęło, a osiemset tysięcy po wojnie wyemigrowało. Po wojnie.
A teraz wsiuny pie….one udają wielkich tamtuczyków.
To takich, k…a, tylko pozabijać”.
(Szkoda jest uronić każdej opowieści.
Zaginione opowieści, których nikt nie zapisał wędrują do czyśćca.
Czekają na wysłuchanie, czekają na uratowanie)
(A ja uratowałem pijacki monolog z przystanku na Saskiej)
