Sympathy for the urzędnik

Z przerażeniem wczoraj zauważyłem,
że kończy się termin ważności mojego paszportu.

(„O, cholera!” – pomyślałem – „Już nie wyemigruję”)

Toteż korzystając z polepszającego się stanu zdrowia, przedwiośnia oraz pobytu w Tutam
zanurzyłem się w otchłań wojewódzkiej biurokracji.
Labirynt istny pań i panów niezwykle ważnych,
których jedna surowa decyzja oparta na niezwykle ważkiej przesłance
(np. zdjęcie z datą 2004 a nie 2006) może odmienić czyjeś życie.

To poczucie władzy musi olśniewać. Kolejka ludzi. Ich niewiedza.
Nasz wyższość intelektualna (wiemy, że w rubryce trzeciej wpisać należy „j.w.”)

(Piękny byłby opis. Ale nagle sobie uświadomiłem, że za parę miesięcy
ja będę należał do tych zza biurka. Minotaurów urzędniczych labiryntów.
Chyba wtedy mi temperatura skoczyła)

Wszedłem do pokoju.
Pierwsze podejście nieudane: zdjęcie nieprzyklejone,
„proszę wrócić do poczekalni i wkleić”.
Nawet już zły się zaczynałem robić.
Drugie podejście: błoga empatia mnie ogarnęła.
Facet za biurkiem niby ma władzę.
Katar ma prawie jak ja. Chusteczka za chusteczką. A mnożnik? Jaki on w tym dziale paszportowym tutamskiego urzędu wojewódzkiego mnożnik ma? 0,9? 1? 1,2? Złość w jednym momencie współczuciem się stała.

Nie wiem dla kogo bardziej: dla niego,

czy dla mnie?

 

Dodaj komentarz