Etnografia jest słuchaniem opowieści. I oczywiście nie chodzi tu o bajki. Ale o historię poszczególnych ludzi, którzy w swoim życiu łączą poszczególne wątki, tworząc opowieść. Opowieść o nich samych, ale też o tych, którzy stanęli na ich drodze. Tudzież o miejscach, zdarzeniach, przedmiotach.
Etnograf wypytujący kogoś o używanie sochy dwupolicowej albo radła ramowatego (nie znam Moszyńskiego na pamięć, zajrzałem do notatek) jest, tak naprawdę, badaczem, który chce odkryć znaczenie tych przedmiotów w opowieści danej osoby.
Bo świat innej osoby możemy poznać tylko przez fragmenty jej opowieści, które nam zechce udostępnić. Inaczej się nie da. Dlatego tak ważna jest umiejętność słuchania opowieści, a co więcej umiejętność ich słyszenia.
Stąd bycie etnografem to nie zawód, to postawa życiowa, postawa otwarcia na cudzą opowieść.
Jest to zadanie trudne metodologiczne z jednego powodu:
słuchana przez nas opowieść staje się, bez naszej wiedzy, natychmiast jednym z wątków naszej opowieści. Gorzej jeszcze: my stajemy się wątkiem (może maleńkim i nieznaczącym, ale jednak), opowieści, której słuchamy.
(Wiem, wiem: banał, banał, banał.
Ale napisałem to w chwili „dionizyjskiego uniesienia” – vide: Turner na karnawale w Rio – która mi uświadomiła, po raz n-ty, wyższość etnografii nad administracją publiczną)
