Jak miałem 11 albo 12 albo jeszcze trochę więcej lat
i byłem wciąż pod wrażeniem prawie rocznego pobytu
w znajdującej się w stanie agonalnym Jugosławii,
wtedy pisałem wiersze.
(twórczość ma zaczęła się zresztą od serii patriotycznych liryków, powstałych, gdy miałem siedem lat. Całe szczęście twórczość ma ogólnie rzecz biorąc wygasła dwa, trzy lata temu. Został ino podziw dla tych, którzy umieją rzeczywiście pisać.
Swoją drogą moje siedmioletnie liryki o Piłsudskim lub Westreplatte były niczym wobec twórczości jednego z toruńskich profesorów prawa, który w formie metaforycznego poematu opisał pakt Ribbentrop-Mołotow.
Jednakże dość wtrętów osobistych.)
A więc kiedy pisałem te wiersze, mając 11 albo 12 albo jeszcze więcej lat,
bardzo przeżywałem wówczas tragedię Vukovaru, Sarajewa i Srebrenicy.
Tragedię i obojętność Europy.
Pisałem wtedy, że „ufam, iż szubienice staną”.
Szubienice nie stanęły.
Ale dzisiaj w haskim więzieniu zmarła
jedna z najbardziej szczwanych, zbrodniczych i nieludzkich
kreatur dwudziestowiecznej Europy, Slobodan Miloszević.
A że o zmarłych należy pisać albo dobrze, albo nic.
Więc piszę:
Wielkie Nic.
