Kiedyś, na pierwszym roku studiów swych przydługich, miałem w swoim notatniczku brązowym (edycji św. Pawła zresztą) wypisany tekst „Naszej klasy” Kaczmarskiego o naszej, tzn. mojej klasie. Wtedy wierzyłem, że znikanie ludzi w odmętach czasu i przestrzeni można zakląć na przykład przy użyciu takiej piosenki. Wtedy oni będą. Oczywiście, myliłem się.
Znikają.
Pociągi jadą w różnych kierunkach, mijają Otwock albo Tunel albo inną stację, na której drzwi się otwierają, wysiada konduktor (tudzież konduktorka), gwiżdże, wsiada, drzwi się zamykają, pociąg pędzi dalej…
(potem okazało się również, że samoloty też lecą na wskroś nieba).
Zniknęli (w większości zniknęli).
Gorzej, w pamięci mi znikają. Resetują się pod nowe (ale czy lepsze?) dane.
Jakkolwiek, winne jest wino, że ulegam retrospektywnym wejrzeniom. A miało być nie o tym. Bo wino nie służyło mi do samotnego oblewania Światowego Dnia Depresji (wbrew pozorom, introwertycy też lubią towarzystwo).
Albowiem oni znowu znikają. Nie ci sami oczywiście (nie można znikać bez przerwy, choć bracia i młoty z wiersza Leśmiana świadczą o czymś zupełnie innym). I źle mi z tym, że znikają. Bo z nimi dobrze jest być. (i chociażby tego wieczora pić wino dobrze było).
I żal mi będzie jak znikną. A może jednak, może jednak ocaleją? Coś musi ocaleć? Jeśli nie poezja, to dobro?
A to wszystko przecież takie dobre było.
(to Chmielno nawet bardzo dobre)
