W Tutam nawet śnieg jest bielszy. Na brwiach osiada. W świetle lamp sodowych tańczy. Po łąkach nadrzecznych hula. I okrywa świat, co by go zmienić w krainę nieziemską.
A ja idę i widzę, że noc może być pełna światła. I lekki jestem (a to w moim wypadku naprawdę jest złudzenie niesamowite) a poza śniegiem nic nie jest rzeczywiste. (a zwłaszcza Tamtu wcale nie istnieje).
Wtedy zauważam, że rzeczywistość może nie uwierać, że poza nią jest prawdziwe życie. Pada śnieg. Sennie się w Tutam robi.
Chrzęszczą buty.
Droga mija szybko.
Już widać światło z okna mojego domu.
I wszystko jest właśnie takie bardzo moje.
I ja jestem wreszcie swój.
Jakie to piękne uczucie.
(cóż, na dwa dni jedynie)
