A może mi się tylko zdaje, że rybą jestem wyodrębnioną, a tak naprawdę to już dawno razem z prądem płynę? Może nawet płocią jestem albo i trocią? Tylko wciąż się łudzę, że jak ze snów się śmieję, to sen nade mną nie panuje? Mózgu mi nie omotał? Nóg (płetw raczej) nie ubezwłasnowolnił? A może już tylko jestem fragmentem większej całości?
Sama myśl o tym napełnia mnie przerażeniem, a co więcej obrzydzenie we mnie budzi straszne.
I uspokoić się nie mogę, herbatkę z owoców leśnych popijając.
(wpis obecny i poprzedni nie powinny sugerować jakiegokolwiek mojego związku z subkulturą wędkarzy)
