Listy Edwarda przyszły do mnie pocztą

Listonosz przyniósł książki w chwili, gdy myślałem nad Ameryką Łacińską a bliźniacy – lunarni złodzieje grozili rozwiązaniem parlamentu, co by wymusić uległość na Andrzeju i Romanie.

Listy Edwarda mego ulubionego pachnące jeszcze świeżym drukiem (to będzie uczta duchowa, tak sobie skromnie myślę). Czym jest sen o klasztorze, topiący się śnieg i mijający termin praw człowieka w Ameryce Łacińskiej wobec listów Edwarda? Niczym, dla mnie niczym. A już na pewno sen monastyczny znaczenia żadnego nie ma. Żałosnym koszmarkiem jest tylko wobec wielkości ludzkiego ducha, drzemką biurokraty wobec poezji wiecznej. Obok listów w paczce znajdował się „Castorp” (dzięki któremu zeszłej zimy zatrzymaliśmy się w sopockim pensjonacie, ach, jak pięknie było. Jak cudownie było. Jak nieziemsko było, a obok nas morze tuliło się do brzegu, a łabędzie tuliły się do podpór molo). Natomiast na wierzchu paczki była kolejna powieść o mieście Breslau. Już się nie mogę doczekać krótkiej pory odpoczynku o świcie, co by od toshiby się oderwać i zagłębić się w oświetlone ulice przedwojennej metropolii nad Odrą.

A teraz powrót do San Jose mnie czeka. I jeszcze ze dwieście stron artykułów uczonych. A potem tylko natchnienia trzeba. A o nie, niestety, najtrudniej.

Dodaj komentarz