Ekshibicjonizm w samo południe

No może południe już minęło ze trzy godziny temu, ale siedzę i piszę, a za oknem nie ma jeszcze nocy. Samo w sobie to wydaje mi się dziwne. Całe to pisanie zresztą, tak sobie pomyślałem, jest dość dziwne. Bo właściwie jak pisałem dziennik to wiedziałem, że nikt go nie przeczyta (choć co jakiś czas nachodziła mnie myśl, że go opublikuję, bestsellerem uczynię, Nike może nawet dostanę z rąk niedoszłej prezydentki i usatysfakcjonowany materialnie będę. Ale myśl taka mnie nękała tylko w chwilach najcięższego debetu). Tymczasem teraz piszę o swoim życiu i chce by ktoś to czytał, by wiele ktosiów czytało, ba nawet by dialog ze mną wirtualny prowadziło, o ile dialog w przestrzeni cyfrowej jest w ogóle możliwy (kiedyś wszystko było zapisane: listy miłosne, dzienniki, wyznania, dziś wszystko jakby pomyśleć wygląda mniej więcej tak: 10101010001110010011110010 i ulotne jest jak nigdy).

Stąd to poczucie ekshibicjonizmu (oczywiście słownego). Hmm. Całkiem przyjemne nawet.

Prowadziłem wczoraj z kolegą R. wirtualny dialog właśnie (gdyż mimo różnych poglądów na świat, wiele nas z kolegą R. łączy, choćby szlak z Komańczy do Cisnej). I tak sobie smutno o przyjaźni pomyślałem.

Bo, to jest tak (tłumaczyłem to już kiedyś): że ludzie pojawiają się w życiu, są, a potem niespodziewanie znikają. Choćby z banalnych powodów, bo się żenią, wyjeżdzają, znaleźli pracę, stracili pracę. A ja to wiem, sam w końcu teorię wymyśliłem, ale brak mi, wciąż i coraz bardziej brak mi osób, które dla mnie były ważne ogromnie, a potem zniknęły. Bo mi chyba łatwiej bloga, niż kontakty face-to-face utrzymywać. I tak żałuję, że zniknęli. I brak mi bardzo ich.

I kiedyś nawet udowodniłem, że z powodu powyższego przyjaźń jest tylko fenomenem tymczasowym. Tymczasem może trwać rok, dwa lat, ba może trwać kilkanaście lat. Ale przyjaciół się nie zatrzyma. Bo to tylko jest czas na spotkanie tu i teraz, a nie wiadomo, czy jeszcze jutro.

I z tą świadomością żyję, że kiedyś na Żurawią 4 też przestanę zachodzić. I czy coś zostanie z tego, co było takie nasze chmieleńsko-brodnickie? Z tego ciepła, które było między nami, z tej otwartości ogromnej, z tych tostów na korytarzu w środku nocy, wieczorów prasłowiańskich, nocnymi drogami powrotów przez Żukowo, Borowo, itd. Ech, znowu się rozsentymentalniłem. To dlatego, że moja teoria niestety ma już kilka w mym życiu dowodów przeprowadzonych. I „c.d.b.u.” śmiało dopisywałem pod nimi. A bardzo tego nie chcę. Ech.

(to był mój dzisiejszy akt ekshibicjonizmu pełnego, dla czytelnika dość zrozumiałego. Obiecuję prawdziwą poprawę i idę obiad odgrzewać, z popołudniowej drzemki Ład wybudzić).

Dodaj komentarz