Bezsenność na Saskiej Kępie VI

Ład w moim życiu nadal panuje. Śniadanie zjadłem. Po raz pierwszy od chyba miesiąca. A teraz znów mam zaległości lingwistyczne pisemne nadrabiać, co mnie martwi, bo noc taka krótka i taka deszczowa. Ech, humor mój już prawie zdechł (to taki rym częstochowski dla podreperowania wyglądu pierwszego akapitu).

Znowu śnił mi się klasztor, ale tym razem pękałem ze śmiechu (przez sen oczywiście i tuż po obudzeniu). Pocztą pantoflową doszło do uszu nowicjuszy, ze klasztor ma odwiedzić w najbliższym czasie jakiś cudzoziemski kardynał. Z tego też powodu ksieni wydała zarządzenia dotyczące zachowania się nowicjuszy przy jego eminencji. Dla zapobieżenia nieprzewidzianym zdarzeniom, wybrani nowicjusze przygotują na wizytę kardynała krótkie teksty modlitw, które ksieni zatwierdzi, aby w czasie wspólnych nieszporów wyglądało, jakby nowicjusze pod natchnieniem ducha sami wznosili swe piękne modlitwy ku Niebu. Hahahaha. Klasztor trzyma się mocno (w snach mych).

W jednej z księgarni znów doznałem edwardowego zachwytu. Pięknie wydane listy do pisarzy, z moim ulubionym zdjęciem Edwarda na okładce. (przed chwilą złożyłem na nie zamówienie do merlin.pl)

Ogólnie to nie mam siły już chyba jednak do pisania w jakimkolwiek języku. Miałem napisać coś o przyjaźni, bo mnie natchnęło nagle, ale minęło równie szybko. Tudzież o egzaminie na Żurawiej 4 nie mam ochoty dziś szczególnie się rozpisywać. Choć wiem jedno: tam się czuję jak w domu (na Żurawiej, nie na egzaminie, choć miło było).

Ład jest piękny. Cudownie, że jest w moim życiu. Choć to życie intensywniejsze się stało. Oczy mi się kleją. Komputer przegrzewa. Dobranoc chyba czas powiedzieć.

Dodaj komentarz