Jeśli moje dotychczasowe sny o klasztorze były koszmarami, to, to co przyśniło mi się nad ranem musiało być horrorem. Bunt we śnie się rozrastał, a w wykładniczym stosunku do niego rozrastał się podział wśród nowicjuszy. Zaczynało się niewinnie, a potem okazało się, że jedni są lepsi, bo solidarni, inni to już w ogóle, a niektórzy urzędniczą mowę opanowali i w ogóle jak stado baranów są. Ech, niewłaściwe decyzje zawsze skutkują, czym innym niż miało być w marzeniach. Niektórzy nowicjusze uważali, że „w tym szaleństwie jest metoda”, inni – także ja w moim śnie – sądzili inaczej. No, coż „a ja jestem dezerter, a ja jestem zdrajca?” (znów K.I.G. się kłania).
Wolałem się obudzić. Mróz pięknie pomalował błękitem niebo nad Tutam.
Karaiby, że zacytuję list od Sz. P. Redaktora „co do kwestii technicznych, to prawdziwa tragedia”.
Ameryka Łacińska leży, tak jak kiedyś Karaiby pod bananowcami.
A ja właściwie dopiero o tej porze do życia się zabieram.
Do ciężkiej pracy fizycznej i umysłowej, czyli
do zajęcia pod tytułem „Przeżyć kolejny dzień”.
I tak sobie przed monitorem usiadłem.
Wiadomości zobaczyłem i mnie
trochę poraziło (cóż,
nihil novi).
Płoną europejskie ambasady, trwają pogromy w chrześcijańskich dzielnicach Bejrutu. Ciekawe, czy Europa zauważy, że wszystkim oprócz niej wolność słowa i wyznania kojarzy się z cywilizacją opartą na Rzymie, Grecji i chrześcijaństwie (tego ostatniego elementu „światli” Europejczycy, laiccy jak Eryk, na którego zasypiam, nie zauważają).
I niestety jest też tak, że w rozwoju każdej religii jest czas średniowiecza. Chrześcijaństwo wyszło z niego w XV wieku, a całkowicie się go wyzbyło na Vaticanum II. Islam cały czas tkwi w prostych realiach religii wojowniczych koczowników na pustyni. Coraz gorzej jednak te realia odpowiadają rzeczywistości XXI wieku. Cóż, tej świadomości nie mają ani terroryści z Palestyny i ich omamieni ideą „antysyjonizmu” poplecznicy z Europy (por. informację o poglądach kolegi R.), ani rzucający koktajlami Mołotowa likwidatorzy ambasad z Bejrutu i Damaszku.
