Sam już nie wiem, o co mi właściwie chodzi. Zaczynałem pisać, żeby rozrywkę nocno-wieczorną mieć, żeby uzewnętrznić swojego wnętrza zawirowania. I pojawiały się słowa sentymentalne, komentarze do wydarzeń bieżacych. Ale teraz nagle sobie pomyślałem, że takiej czczej gadaniny to z zainteresowaniem nikt nie czyta. A mi się czytelników wiernych zachciało. Bo jak już pisać, to od razu dla kogoś, a nie dla siebie.
I sobie pomyślałem, że nudno tu jest. Linków nieznanych szerokiej publiczności nie publikuję, zdjęć nie robię, nawet swe złote myśli do cytowania w towarzystwie na palcach jednej ręki mogę policzyć. Ech.
No bo siedzę tu sam na Saskiej Kępie. Odezwać się nie ma do kogo. To sobie pomyślałem: „Hipertekstualny dialog nawiążę. Odbiorca każdy inaczej zinterpretuje i zadowolony będzie.” A teraz sobie myślę: „No, ale, tegotamtego, z czym ty do ludzi wychodzisz?”. Marnie się jako twórca poczułem. Jako nadawca komunikatu tym bardziej. Co jeszcze bardziej negatywnie na mnie wpłynęło.
Może zamiast udawać pisarza, powinienem pokój posprzątać? Albo poczytać coś konkretnego i niekoniecznie na temat. Może.
Siedzę sam i mój blog też w wirtualnej przestrzeni zawisł osamotniony. Mnie nikt nie słucha, jego nikt nie czyta. Poczucie wspólnoty się rodzi. Hihihihi.
A osobiście to już mam lekko dość tego tygodnia.
