Rzeczywiście zaspałem dziś rano. Od momentu ocknienia, czyli od 7.28 miałem 32 minuty na dojazd. I dojechałem. Tyle, że Eryk dziś okazał się być kobietą. Resztę dnia spędziłem na odsypianiu, a teraz znowu rwacam do bezsennego (boję się powiedzieć: bezsensownego) niepisania.
Odtąd Karaiby będą mi się kojarzyć tylko i wyłącznie z nocnym klawiatury naciskaniem, a nie z palmami, rumem i bananami. Swoją drogą: w latach dziewięćdziesiątych 90% eksportu Saint Lucia (to jest państwo!!!!!) stanowiły banany. Sam nie wiem, co jem, czy aby zamiast Small Island Developing States nie wspieram amerykańskich koncernów.
Ale bredzę od tego pisania.
Całe szczęście, nikt tego nie czyta.
Ogólnie rzecz biorąc, takie zapiski mógłbym czynić na papierze i chować do szuflady. Ale – skoro jako rzekłem siedzę przed komputerem – powstał ten nieczytany blog internetowy.
To dobranoc!
